sobota, 31 października 2009

I po raftingu

Wykupiliśmy sobie usługę pt. dwudniowy rafting. W sumie było fajnie, tylko dwa razy płyneliśmy ten sam odcinek rzeki. Nie, nie, nie w górę, nie pod prąd. Normalnie, z prądem w dół rzeki. Tylko podobno woda gdzieś tam wyżej była zbyt wysoka, dlatego płynęliśmy dwa razy dolny kawałek.
Dwudniowy rafting możliwy był na rzece Bothe Kosi - ok 3 godzin jazdy od Kathmandu. Odcinek, którym płynęliśmy miał skalę trudności 2 - 3 (skala jest do 6). Wydawało mi się początkowo, że to będzie nudne płynąć dwa razy to samo, ale okazało się, że nie. Zabawa jest fajna, człowiek jest cały mokry. No a na dodatek można wylecieć z tego pontona, co mi się udało drugiego dnia.
Najbardziej szkoda tego, że sama rzeka i jej okolice są brudne. Pełno jest śmieci, ścieki z wsi i miasteczek położonych przy rzece spływają bezpośrednio do niej. Dlatego też nie zachęca to do kąpieli.
Powoli zbliża się koniec wycieczki. Na jutro pozostał Bhaktapur, a pojutrze w drogę do domu.

czwartek, 29 października 2009

Dalsze plany

Rano odwiedzamy naszą agencję trekkingową, krótko podsumowujemy trekking i decydujemy się jechać jutro na 2 dni na rafting. Potem jeszcze zostaje trochę czasu, aby zwiedzić Patan. Jutro startujemy o 6:30.

środa, 28 października 2009

Kathmandu

Samolot do Kathmandu mieliśmy zaplanowany na 11:30. Przyszliśmy na lotnisko i czekamy. Przed nami przyleciało i odleciało już kilka samolotów. Niestety żaden z nich nie był dla nas.
Po ponad godzinie oczekiwania udaje nam się odprawić bagaż i przejść do pokoju odlotów. Jest tu bardzo zimno, a nadal nie wiadomo co z lotem. Wychodzimy więc na płytę lotniska pogrzać się na słońcu. Odprawiono pasażerów na dwa loty do Kathmandu, wszyscy czekamy.
Nagle obsługa zagania wszystkich do budynku. Coś będzie lądować. Kto się załapie a kto nie? To pytanie dręczy wszystkich oczekujących. A ty niespodzianka, ten samolot leci zupełnie dokądś indziej, nie do Kathmandu.
Zdążyliśmy zgłodnieć i wyskakujem z lotniska do German Bakery po jakieś bułki. W nasze ślady idą inni. Ale nagle znowu coś ląduje.
Pasażerowie mają na kartach pokłądowych numerek 1 albo 2 (my - 1). Oznacza to numer stanowiska postojowego, na którym stoi samolot. Ten, co wylądował, staje jednak na stanowisku 3. Znowu nie polecimy?
Obsługa lotniska woła jednak "number one". A więc udało się. Lecimy.
Kathmandu wita nas potwornym smogiem. Ciężko tu oddychać. Jest już późne popołudnie, tak więc czas na kąpiel, zakupy i kolację.

wtorek, 27 października 2009

Lukla 2840 m. npm

Droga z Phakding do Lukli minęła szybko. W odróżnieniu od drogi w drugą stronę, tym razem pogoda była piękna. Do Lukli dotarliśmy ok 11:30.
Arek siedział na tarasie jednej z knajpek. Spotakliśmy się i zjedliśmy lunch. Tym razem wbrew przyjętym tu regułom - nie w tym lodge, gdzie spaliśmy. Po prostu w Khumbu Resort kuchnia jest kiepska i nie wzbudza zaufania. A lepiej już nie zatruć się niczym.

poniedziałek, 26 października 2009

Phakding, 2670 m. npm

Okazało się, że droga była całkiem męcząca. Najbardziej odczuwalny był ten ponad kilometr w dół. Zatrzymałem się w Namche na cappucino. Po południu dotarliśmy do Phadking. Powietrze jest tak gęste, że można prawie pływać ;).

niedziela, 25 października 2009

Khumjung 3790

No i znowu jestem koło Everest View Hotel. Przyjemny lodge, do którego dotarliśmy ok 13. Potem lunch i spacer do tytejszej gompy. Mają tu skalp yeti. Istotnie, w szklanej skrzyneczce jest coś włochatego. Czy to prawdziwy skalp yeti, czy jakas fałszywka - nie wiadomo. Ale tę gompę i tak warto odwiedzić.
Dzisiejsza droga tez była bardzo miła. Ścieżka wiła się do góry i na dół. I można było obserwować z różnych stron Ama Dablam, Kangtengę i Thameserku, trzy górujace w tym miejscy nad dolina szczyty.

sobota, 24 października 2009

Phortse 3805 m npm

Dobrze sie spało w Pheriche. Rano, przed wyjściem w drogę zajrzałem jeszcze do dr Rachel z HRA. Prosiła, zeby się pokazac po powrocie i powiedzieć, jak poszło. Krótkie, ale bardzo miłe spotkanie.
Potem ruszyliśmy. Droge do rozwidlenia na górne i dolne Pangboche znałem już na pamięć. Tym razem poszliśmy w kierunku górnego Pangboche, gdzie zjedliśmy lunch.
Szlak wiedzie płajem, który raz wznosi się a raz opada oscylując pomiędzy 3800 a 4000 m. npm. To był bardzo miły dzień takiego typowego nepalskiego trekkingu. A na dodatek miałem możliwość popatrzenia i zrobienia kilku zdjęć tutejszum kozicom na skałach.
Dotarliśmy do Phortse po południu. Zdecydowałem się na usługę o nazwie "Hot Shower", ale do hot było mu daleko. Z drugiej strony fajnie się było wykąpać. Nawet za 250 rupii.