piątek, 9 października 2009

Kathmandu - Phaplu - Lukla - Namche Bazar

6.10

Wczoraj mieliśmy briefing w agencji trekkingowej. Poznaliśmy naszego przewodnika. Dziś rano pojechaliśmy na lotnisko.
Krajowy terminal w Kathmandu przypomina byłą warszawską "Etiudę". Tłok, ciasno, kolejki, ogólny bałagan itd. Tylko swoisty smrodek trochę większy niż tam.
Po ponad godzinie stania udaje nam się odprawić. Zamiast o 9:20 mamy lecieć o 10:30, czekamy. To dlatego, że Lukla nie przyjmuje samolotów ze względu na pogodę. Po pewnym czasie zapowiadają nasz lot. Wsiadamy do autobusu. Za chwilę przychodzi ktoś i coś mówi do kierowcy autobusu. Lukla znowu zamknięta. Wysiadamy i wracamy do budynku.
Kolejne loty są odwoływane. Nasz jakoś jeszcze nie. Siedzimy więc, drzemiemy lub łazimy po hali odlotów. Nagle znowu zapowiadają nasz lot. Wsiadamy do autobusu, żadnych niespodzianek. Dojeżdżamy do samolotu. Wsiadamy. Kołujemy na pas startowy w kolejce kilkunastooosobowych samolocików (lecimy takim samym). Ruch jest duży. Starty i lądowania na "suwak" - jeden z kolejki startuje, potem jeden ląduje, potem następny do startu. Wreszcie wjeżdżamy na pas. Napięcie rośnie, zaraz wystartujemy.
Coś jednak jest nie tak, wprawdzie stoimy na hamulcach, ale silniki nie wchodzą na pełne obroty. Ot tak sobie śmigła się kręcą. Pilot zwalnia hamulce i woła stewardessę. Samolot powoli toczy się po pasie startowym. Stewardesa mówi nam, że Lukla znowu zamknięta. Kołujemy na miejsce postoju, autobusem wracamy do hali odlotów.
Znowu oczekiwanie. Nasz lot ciągle nie jest odwołany. Mija trochę czasu  dostajemy propozycję lotu do Phaplu, 25 km od Lukli. Potem, kiedy tylko chmury pozwolą, przeskoczymy do celu. Tzn. dziś albo jutro. Decydujemy się lecieć.
W Phaplu lądujemy na krótkim, szutrowym pasie. Nasze bagaże zostają w samolotach, a my idziemy do wioski. Zbliża się wieczór.
Okazuje się, że będziemy tu nocować. Jutro o 5:30 zbiórka na lotnisku i przeskok do Lukli. Jeżeli pogoda pozwoli.

7.10

Rano ok 6:00 wylecieliśmy z Phaplu. Po kilkunastu minutach dolatujemy do Lukli. Pas jest bardzo krótki. Przy lądowaniu wydaje się, że samolot nie zdąży wyhamować przed końcem pasa i walniemy w jakiś murek albo budynek. Ale pas jest też nachylony. Ląduje się pod górę, a startuje w dól. Dobry pomysł.
W Lukli pada. Thakur, nasz przewodnik angażuje tragarza i idziemy na śniadanie. Jemy i ruszamy w drogę. Z malym plecaczkiem chodzi się jednak bardzo fajnie. Niestety prawie cały czas pada. Przestaje tylko na chwilę. Nad glową, na mniej więcej stałym pułapie wiszą chmury. Nie widać tych wysokogórskich krajobrazów. Jest za to kilka wodospadów, wiszących mostów obieszonych flagami modlitewnymi i mała dziewczynka puszczająca banki mydlane i utrzymujaca je w powietrzu dmuchaniem.
Po południu docieramy do Monjo, gdzie śpimy.

8.10

Dziś krótki odcinek do Namche Bazar. Ale za to zyskujemy dużo wysokości. Droga początkowo wiedzie wzdłuż rzeki, aby potem szybko wspiąć się 700 metrów wyżej.
Namche to stolica krainy Szerpów. Obecnie są tu tylko hoteliki, restauracje, sklepy i wszystkie inne usługi, których może potrzebować trekker. Nasz hotelik - Tashi Delek leży na wysokości 3480 m. npm, prawie że nad całym miastem. Można nawet wziąć ciepły prysznic za 250 rupii.
Po lunchu idziemy na wycieczkę aklimatyzacyjną. Planujemy dojść do farmy jaków. Wchodzimy na 3800 m., ale jaków nie ma, są na pastwiskach gdzieś wyżej. Pewnie spotkamy je po drodze.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz