czwartek, 15 października 2009

Pangboche, Pangboche...

Tym razem Arek dochodzi do siebie, Thakur - nasz przewodnk też cos niedomaga, więc idę na wyieczkę aklimatyzacyjną w stronę Ama Dablam Base Camp. Z Pangboche ścieżką w dół do rzeki, potem przez mostek i do góry stromym zboczem wąwozu. Pogoda i widoki - wspaniałe. Po wyjściu z wąwozu ścieżka prowadzi w kierunku łagodnie wznoszącego się grzbietu. Z grzbietu można podziwiać Ama Dablam. To naprawdę piękna góra. Widać też to, co już minęliśmy - Pangboche, Tengboche a nawet Everest View Hotel nad Namche Bazar. Podchodzę jeszcze trochę i widac Pheriche, od którego się niedawno odbiliśmy.
Idzie się dobrze. Dochodzę do wysokości 4400 m. To trochę więcej niż połowa drogi od Pangboche do Ama Dablam Base Camp. Tu konczę na dziś i wracam na obiad do Pangboche. Droga w dół jest znacznie krótsza. Dosyć szybko dochodzę do wioski.
Wszystko wydaje się już znajome, jest więcej czasu na bardziej szczegółowe obserwacje. Mamy niezwykłe szczęście, że zyjemy w Europie, jednej z bogatszych części świata. Na zawołanie mamy zimną i ciepłą, zdatną do picia wodę, prąd, którego moc przewyższa nasze przeciętne potrzeby, ogrzewane domy, gaz, opiekę medyczną na zawołanie, szkoły dla dzieci w odległości spaceru. Tu ludzie zbierają i suszą odchody jaków, żeby ogrzać swoje domy, woda nawet ta w górskich strumieniach jest skażona (choc miejscowi ją piją, to u Europejczyka wywołuje zatrucia), a dzieci do szkoły mają dosłownie pod górę. Czasami kilkaset metrów.
Popołudnia i wieczory w lodge'ach wyglądają podobnie. Można albo leżeć w pokoju w spiworze (bo zimno) albo siedzieć w jadalni. Na środku zwykle stoi duża koza, w której pali się suszonymi odchodami jaków. Po obiedzie pozostaje umycie zębów i zakopanie się w swój ciepły śpiwór. Słońce zachodzi bardzo szybko.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz